Podstawowym dylematem przed jakim staje każdy prawdziwy fan rocka jest odpowiedź na pytanie, która z grup z początków tej muzyki jest dla ciebie najlepsza: The Beatles czy The Rolling Stones?
Odpowiedź dla mnie zawsze była bardzo pewna i prosta: The Rolling Stones.
A czemu akurat Oni, skoro The Beatles teoretycznie byli lepsi, bo grali melodyjniej (czytaj bardziej przebojowo), a potem bardziej się rozwinęli, bo przeszli od prostych piosenek do skomplikowanych utworów rockowych.
A bo tak! Bo ja lubię takich, co nie byli tacy idealni i nie robili tego czego od nich oczekiwano, a to co chcieli, za to zawsze szczerze i z sercem (tak przy okazji z tandemu Jagger-Richards wybieram Richardsa).
Jestem świadom tego, że cała twórczość Stonsów to wariacja na temat znanych wszystkim patentów bluesowych, rhythm and bluesowych i rockowych zaczerpniętych z korzeni czarnej muzyki i pionierów rock and rolla. Ale zawsze dodawali do nich coś od siebie, przez co ich piosenki nie tylko były oryginalne, ale także nawiązywały do ducha danego czasu. Przykładowo w latach 60. do rocka psychodelicznego, w latach 70. do rocka progresywnego i punk rocka, w latach 80. do plastikowego brzmienia tej epoki.
Z obecnej perspektywy nie ma to znaczenia, bo jedni i drudzy są legendami rocka. Tymi legendami byli już zresztą na początku lat 80., z którego to czasu pochodzi reprodukowany w „Razem” plakat. Członkowie obu tych zespołów byli już też wówczas milionerami, a więc ludźmi żyjącymi inaczej niż większość przeciętnych ludzi czy nawet muzyków (czytaj: oderwanymi od rzeczywistości).
Lider grupy, Mick Jagger, od lat 60. zapewniał, że nie zamierza w wieku 40 lat chrypieć kanonicznego "(I Can’t Get No) Satisfaction", jednak ku uciesze fanów na początku lat 80. wciąż nagrywał ze swymi kumplami płyty. W sierpniu 1981 r. ukazał się album „Tattoo You” uważany obecnie za jeden z lepszych w ich dyskografii. Zarówno Mick Jagger jak i Keith Richards mieli wówczas po 38 lat, więc niewiele mniej niż wyznaczona przez niech samych niegdyś granica końca kariery. Dowodem ich wyjątkowo dobrej kondycji był też koncertowy album „Still Life (American Concert 1981” nagrany podczas światowego tournee i wydany w czerwcu 1982 r.
Plakat przedstawia członków zespołu The Rolling Stones z okresu sesji nagraniowej i fotograficznej do albumu „Black And Blue” wydanego w kwietniu 1976 r. Grupa fotografowała się tym bardziej ochoczo, że po odejściu gitarzysty Micka Taylora (którego grę i wkład do twórczości tego zespołu bardzo cenię) uzupełniła swój skład o gitarzystę Rona Wooda, który odtąd stał się na stałe jednym ze stonsów.
Podczas sesji fotograficznej do wspomnianego albumu wykonano setki zdjęć i ujęć członków zespołu w różnych konfiguracjach. Jednak zawsze w środku zdjęcia spoglądała na nas twarz Micka Jaggera, bo jak sprytny menadżer zadbał o własną promocję, czego nie mógł uczynić mniej cyniczny i chytry Richards.
W Polsce plakat ten ukazał się w biednej czarno-białej wersji i oczywiście był zwykłym przedrukiem oryginalnego plakatu zachodniego bez żadnej licencji. Do reprodukcji wybrano wersję z następującym układem członków grupy: Ron Wood (gitara śpiew pomocniczy), Charlie Watts (perkusja), Mick Jagger (śpiew, pianino, perkusja), Bill Wyman (gitara basowa, perkusja), Keith Richards (gitara, śpiew pomocniczy, pianino, gitara basowa).
W przeciwieństwie do innych plakatów po jego drugiej stronie nie było opisu działalności zespołu, tę kwestię załatwiała krótka notka z lewej strony plakatu, bowiem znajdowały się tam nie mające z nim związku recenzje i opisy innych twórców muzyki. Z tego powodu zdecydowałem, że drugą stronę tego plakatu opublikuję przy innej okazji.
Plakat ten wisiał u mnie w pokoju, w moim domu rodzinnym, w latach 1982-1988, a więc przez całe najlepsze lata mojej młodości, a przy okazji także prawie do końca moich studiów. Zdjąłem go dopiero w połowie 1988 r., kiedy zmieniłem stan cywilny i na zawsze opuściłem dom rodzinny.
Plakat ten był świadkiem całej mojej młodości, spotkań towarzyskich, a także wszystkich moich młodzieńczych przeżyć.