wtorek, 9 czerwca 2020

Lou Reed. Rockandrollowe serce - artykuł Kamila Sipowicza z magazynu "Razem" 1982


W październiku tego roku przypadnie kolejna rocznica śmierci amerykańskiego kompozytora, gitarzysty i wokalisty Lou Reeda (zm. 2013). Lou Reed urodził się w 1942 r. w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec był księgowym i pragnął dla syna podobnego stabilnego zawodu i życia. Gdy syn zaczął dorastać i wykazywać zainteresowanie osobnikami tej samej płci ojciec skierował go na przymusowe leczeni psychiatryczne - przypominające to z filmu "Lot nad kukułczym gniazdem".
 
Poddany takiej sadystycznej terapii, w tym elektrowstrząsom, 17-letni Lou Reed odsunął się od Ojca i rodziny a także stracił zaufanie do ludzi. Zgodnie z wolą w 1959 r. ojca rozpoczął studia na uniwersytecie nowojorskim, ale bardziej niż nauka interesowała go muzyka, jazz i rhythm and blues. Począwszy od 1963 r. coraz częściej zaczął komponować muzykę do własnych tekstów. Doprowadziło go to w połowie dekady lat 60. do założenia zespołu The Velvet Underground, z którym w latach 1967-1970 nagrał cztery klasyczne albumy, w tym ten najsłynniejszy debiutancki wraz Nico i bananem Andy Warhola na okładce.
 
Nie była to muzyka łatwa, lekka i przyjemna. Teksty dotyczyły opowieści o samotności, samobójstwach, dewiacjach i narkotykach, a awangardowa muzyka była daleka o banalnych melodii, jazgotliwa i trudno przyswajalna. W okresie hippisowskiego nawoływania do powszechnej miłości i schlebiania miłymi melodiami gustom amerykańskiej złotej młodzieży, twórczość The Velvet Undeground nie znalazła uznania, bo była zbyt nieprzystępna. Brak sukcesu komercyjnego i różnice zdań z innymi członkami grupy co do dalszej wizji artystycznej doprowadziły w końcu do jego odejścia z grupy.
 
Rozgoryczony tą sytuacją Lou zaczął nawet pracę księgowego w firmie ojca, ale szybko ją porzucił przystępując do nagrywania swej pierwszej płyty solowej. Ukazała się ona w 1972 r. pt. "Lou Reed", ale nie była zbyt udana z powodu zbytniego asekuranctwa. Ale wówczas z pomocą przyszedł mu David Bowie, który okazał się jego bratnią duszą artystyczną. Wyprodukowany przy jego pomocy album "Transformer" wydany w 1972 r. stal się dla Lou Reeda przepustką do wielkiej kariery. Oczywiście mówimy tutaj o karierze muzyka niszowego i działającego ciągle na pograniczu wielkiego komercyjnego sukcesu.
 
Jeszcze większym dokonaniem był koncepcyjny album "Berlin" z 1973 nagrany przez Reeda przy pomocy Boba Ezrina. W następnych latach Reed nagrywał gorsze, np. "Sally Can't Dance" (1974) lub lepsze albumy "Street Hassle" (1978), ale w oczach fanów i muzycznej konkurencji stal się legendą niezależnego rocka i artystycznym wzorem dla pokolenia punk i nowej fali. Gdy odkryło ono dodatkowo twórczości Velvetów, to okazało się że Reed jest jednym z wizjonerów rocka i już w latach 60. grał coś co nazwano proto punkiem.
 
Generalnie rzecz biorąc twórczości Lou Reeda nie była znana w Polsce okresu PRL, zwłaszcza w latach 70. W latach 80. jego albumy na antenie PR prezentowali tylko niektórzy dziennikarze muzyczni, m.in. Roman Rogowiecki w audycji "Cały ten rock" przedstawił w 1983 r. albumy: "Transformer" i "Rock and Roll Animal". Tego samego roku Piotr Kaczkowski w swoim "Kanonie muzyki rockowej" także zaprezentował album "Transformer". Natomiast Wojciech Mann w sobotniej audycji "W tonacji Trójki" w 1985 r. przedstawił i obszernie skomentował album "Berlin" z 1973 r.
 
Ta zrobiona z rozmachem ale przygnębiająca opowieść, o pogrążaniu się dwójki amerykańskich narkomanów w nałogu, perwersjach i samotności w ponurej atmosferze podzielonego Berlina kończy się w końcu ich samobójczą śmiercią. Album ten uważany jest przez wielu, w tym także przeze mnie za jedno za z arcydzieł muzyki rockowej. Ale oczywiście nie jest to twórczość dla każdego, bo nie każdy może znieść psychiczne obciążenie prezentowaną muzyką i tekstami, choćby takim "The Kids" z przejmującym płaczem opuszczonego dziecka.
 
W popularnej prasie jednym z ważniejszych był wówczas artykuł o Lou Reedzie przygotowany przez Kamila Sipowicza - ten prezentowany przez mnie w obecnym wycinku prasowym. Widać, że autor miał wówczas ograniczony dostęp do materiałów o artyście, a zwłaszcza do jego płyt, ale i tak wiele jego spostrzeżeń jest aktualnych do dzisiaj.

Obecnie o Lou Reedzie można przeczytać z łatwością w Internecie, a także w prasie. Jego osobie poświęcono aż dwie tzw. wkładki: jedną "Tylko Rock" 5/2000, a drugą w Teraz Rock" 12/2011 r. Wcześniej artykułu Lou Reedowi poświęcili w "Magazynie Muzycznym": Wiesław Weiss w nr 4 z 1985 r. i Grzegorz Brzozowicz w nr 6 z 1989 r.?