środa, 18 grudnia 2019

Vanilla Fudge – „Mystery” (1984) i Hawkwind – „Zones” (1983) - recenzje płyt w magazynie „Razem” z 1984 r.


Przełom lat 70. i 80 XX w. przyniósł gruntowną przebudowę sceny muzyki popularnej. W masowej świadomości królowali wykonawcy miałkiej muzyki synth pop, bardziej świadomi słuchacze doceniali grupy postpunkowe i alternatywne, a najbardziej radykalni kibicowali odradzającej się muzyce hard rockowej (jako NWOBHM) lub nowym radykalnym formom muzycznym np. rodzącemu się thrash metalowi.

Dawni wykonawcy, a już zwłaszcza ci, którzy kojarzeni byli z latami 60 i 70. i tzw. psychodelicznym czy progresywnym rockiem byli w odwrocie. Mało kto kupował ich płyty doceniając zarazem ich twórczość. Dla osób takich jak ja, rozsmakowanych w rozbudowanych kompozycjach ery hippisowskiego i symfonicznego rocka, był to smutny czas muzycznego barbarzyństwa.

Z tym większą radością starzy fani przyjmowali zawsze nowe płyty dawnych i uznanych wykonawców, i z takimi właśnie albumami mamy tutaj do czynienia. Nadzieją na ich wysoką jakość napełniały ich niektóre albumy dawnych gwiazd, które po odrodzeniu nagrały nowe dobre płyty, np. The Moody Blues – „Long Distance Voyager” (1981).

Niestety, w obu omawianych tymi recenzjami wypadkach mamy do czynienia z albumami zaledwie przeciętnymi. O ile jednak studyjno-koncertowy album zespołu Hawkwind przynajmniej miejscami się broni, to w wypadku albumu grupy Vanilla Fudge mamy do czynienia z zupełną artystyczną pomyłką. Nie ma więc przypadku w tym, że płyta ta została prawie całkowicie zapomniana i na wiele la t  pogrzebała karierę tej grupy. Powróciła ona dopiero za sprawą nostalgii za latami 60. ale grając małe klubowe koncerty dla starszych słuchaczy jakby sama siebie skazywała na banicję.

Fachowe i rzetelne recenzje obu albumów przygotował Karol Majewski.

środa, 4 grudnia 2019

Lift i Omega – biografie z magazynie „Razem” z lat 80.


Lift to zespół niemiecki, a dokładniej wschodnioniemiecki (z byłego NRD). Działa nieprzerwanie od 1973 r. do chwili obecnej. Tworzył muzykę w stylu progresywnego rocka, jazz rocka i niemieckiego pop-rocka. Za najlepszą płytę tej grupy uważa się album „Meeresfahrt” z 1979 r. Jego płyty w NRD wydawała wytwórnia Amiga. W epoce, czyli na przełomie lat 70. i 80. grupa była znana w Niemczech Wschodnich i krajach socjalistycznych. Obecnie jest poza Niemcami, prawie całkowicie nieznana.

Omega to nie tylko najlepszy węgierski zespół rockowy, ale także najlepsza grupa rockowa z dawnych krajów socjalistycznych. Zespół powstał w 1962 r. i pierwotnie istniał do 1987 r. Po reaktywacji w 1994 r. działa do chwili obecnej. Grupa tworzyła muzykę w stylach: psychodeliczny rock, hard rock, progresywny rock, space rock.

Pierwszy wielki sukces, od razu międzynarodowy, odniosła dzięki albumowi „10000 lépés” z 1969 r., a szczególnie dzięki pochodzącemu z niego singlowi z piosenką „Gyöngyhajú lány” znaną w Polsce pt.: „Dziewczyna o perłowych włosach”.

Szczególne sukcesy odnosiła w latach 70., kiedy nagrywała płyty zbliżone brzmieniem do czołowych brytyjskich wykonawców progresywnego rocka a zwłaszcza grupy Pink Flyod. Jednak nie były to kopie czy naśladownictwa, a własne kompozycje zespołu pełne własnej oryginalnej myśli muzycznej inspirowanej m.in. muzyką węgierską i rosyjską.

W latach 70. niektóre jej płyty miały dwie wersje: węgierskojęzyczną i anglojęzyczną. Wtedy powstały jej najlepsze albumy robiące wrażenie do chwili obecnej: „Omega 6: Nem tudom a neved” (1975), „The Hall of Floaters in the Sky” (1975), „Time Robber” (1976), „Omega 7: Időrabló” (1977), „Omega 8: Csillagok útján” (1978) i „Gammapolis” (1979). Ten najlepszy dla zespołu okres podsumowywał rewelacyjny podwójny album koncertowy „Live at the Kisstadion '79” (1979).

Pomimo, że obie grupy pochodziły z krajów socjalistycznych, to w opisie tych grup nie zamieszczono ilustracji ukazujących ich członków, czy wybranych okładek ich najważniejszych albumów.

wtorek, 19 listopada 2019

Jon Anderson / Vangelis – plakat i opis w magazynie "Razem" z 1982 r.

 

Przełom lat 70. i 80. był po, krótkim choć gwałtownym okresie dominacji punk rocka, powrotem do bardziej łagodnych brzmień w muzyce popularnej. Szczególnym uznaniem słuchaczy cieszyła się muzyka tworzona na instrumentach elektronicznych. Najbardziej popularna była jej najbardziej prosta forma stworzona przez artystów tworzących w nurcie określonym jako New Romantic. Ale uznaniem cieszyli się także weterani sceny elektronicznej grający bardziej wyrafinowane formy elektroniki, w tym Tangerine Dream, Klaus Schulze, Kraftwerk i Vangelis.

Vangelis, a właściwie Ewangelos Papathanassiou (ur. 1943) był w 1968 r. jednym z greckich uciekinierów, którzy zostali zmuszeni do popuszczenia rodzinnego kraju z powodu prawicowego przewrotu wojskowego w Grecji dokonanego przez tzw. czarnych pułkowników rządzących tym krajem w latach 1967-1974.

W 1968 r. w Paryżu, Vangelis wraz z Demisem Roussosem i Loukasem Siderasem założył zespół Aphrodite's Child (Dziecko Afrodyty), z którym nagrał kilka płyt, z których najbardziej ceniony jest album „666” (1972).

Po jej rozwiązaniu w 1972 r. rozpoczął karierę solową specjalizując się w komponowaniu elektronicznej muzyki instrumentalnej i filmowej. Druga połowa lat 70. przyniosła jego najbardziej udane samodzielne dzieła: „Heaven and Hell” (1975), „Albedo 0.39” (1976), „Spiral” (1977), „Beaubourg” (1978) i „China” (1979).

W tym czasie Vangelis skomponował i wydał także kilka wyjątkowo udanych płyt z ścieżkami dźwiękowymi do filmów, m.in. „L'Apocalypse Des Animaux” (1973), „La Fete Sauvage” (19756), „Chariots of Fire” (1981) – za tę ostatnią otrzymał nawet Oscara.

Z kolei Jon (właściwie John) Anderson to brytyjski kompozytor, multiinstrumentalista i wokalista znany głównie z grupy Yes – jednego z klasyków rocka progresywnego lat 70. Z zespołem tym nagrał wszystkie najistotniejsze albumy będące obecnie klasyką progresywnego rocka, w tym: „Fragile” (1972), „Close To The Edge” (1972), „Tales from Topographic Oceans” (1973), Relayer” (1974), „Going For The One” (1977), w także klasyczne albumy koncertowe: „Yessongs” (1973) i „Yesshows” (1980).

Jego ambicje szły jednak także w kierunku twórczości indywidualnej, stąd pierwszy album solowy „Olias of Sunhillow” wydał już w 1976 r. Pod koniec lat 70. muzycy grupy Yes byli zmęczeni pracą ze sobą co przybrało postać jawnej agresji pomiędzy nimi. W efekcie Anderson odszedł od Yes i skupił się na karierze solowej.

Nawiązał wówczas współpracę z Vangelisem, z którym nagrał trzy przebojowe albumy: „Short Stories” (1980), „The Friends of Mr Cairo” (1981) i „Private Collection” (1983) z których najbardziej ceniony jest ten środkowy.

Kolorowy plakat przedstawiający Jona Andersona przywołuje echa wielkiej popularności duetu Jon And Vangelis także w Polsce początku lat 80.

Opracowanie o twórczości obu muzyków przygotowali:
Karol Majewski i Dariusz Andrzejewski

czwartek, 7 listopada 2019

Pink Floyd – blaski i cienie – artykuł w magazynie „Razem” z 1988 r.

 
Prezentowany artykuł to mini monografia zespołu Pink Floyd. Przygotował ją Sławomir Orski przy okazji prac nad pierwszą polską książkową monografią tego zespołu. Ukazała się ona ostatecznie w 1991 r. w krakowskim wydawnictwie Rock-Serwis (później wznowiono ją w 1994 r.).

Obecnie książka ta jest bardzo krytykowana za wtórność itp., ale w czasie w jakim się ukazała była nie tylko jedyną monografią zespołu Pink Floyd w j. polskim, ale także pierwszą monografią jakiegokolwiek zespołu rockowego wydaną w naszym kraju. Zapoczątkowała też serię wydawniczą z monografiami różnych artystów rockowych w wydawnictwie Rock-Serwis.

poniedziałek, 21 października 2019

Moda na country, czyli kilka słów o muzyce country - "Razem" 1985


W uproszczeniu mówiąc, klasyczna muzyka country, to taka amerykańska wersja polskiego disco polo, tyle że znacznie wcześniejsza i znacznie lepsza. Ja nigdy nie byłem fanem tego gatunku, choć oczywiście lubiłem jego rockowe odnogi w postaci np. country rocka.

Historycznie rzecz biorąc muzyka country (i powiązane z nią stylistycznie country and western oraz hillbilly), to gatunek muzyki popularnej powstały na południu Stanów Zjednoczonych w pierwszej dekadzie XX w. Wykształciła się ona z amerykańskiego folku z rejonu Appallachów, ballad kowbojskich oraz bluesa.

Generalnie rzecz biorąc muzyka country najczęściej ma postać piosenek o prostych melodiach i harmoniach umożliwiających tańczenie czemu służą także równie proste teksty. Instrumentarium country tworzą: gitary elektryczne i akustyczne, a zwłaszcza gitary typu steels i dobro, banjo, skrzypce, harmonijka ustna i perkusja. W pierwotnym country nie było tej ostatniej, podobnie jak instrumentów elektrycznych.

Po raz pierwszy termin „muzyka country” zyskał masową popularność w latach 40. XX w. Praktycznie rzecz biorąc od tego czasu to także dominujący rodzaj muzyki w Stanach Zjednoczonych. Przykładowo w 2009 r. muzyka country była najczęściej słuchanym gatunkiem muzycznym słuchanym w radio podczas dojazdów do pracy wieczorem, a druga najpopularniejsza w godzinach porannych.

Obecnie termin muzyka country jest używany do opisania wielu stylów i podgatunków muzyki country. Przykładowo mowa tutaj o następujących gatunkach i stylach: bluegrass, bro-country, heartland rock, jug band, progressive country, Nashville sound, neotraditional country, Western swing, Alternative country, country rock, cowpunk, country rap, country pop itp.

Powyższy artykuł przygotował znany dziennikarz Dionizy Piątkowski, który dzięki zagranicznym stypendiom już w okresie PRL zapoznał się z historią tej muzyki i dzięki temu mógł przygotować o niej sensowne teksty dla prasy popularnej.

wtorek, 8 października 2019

Pat Metheny – artykuł w magazynie „Razem” z 1984 r.


Amerykański gitarzysta i kompozytor Pat Metheny (ur. 1954 r.) ma obecnie 65 lat i jest jedną z żywych legend jazzu i ogólnie muzyki współczesnej. W chwili gdy wydrukowano ten artykuł wciąż był młody, bo miał zaledwie ok. 30 lat, a wielka kariera i zasłużona sława dopiero otwierały przed nim swe podwoje.

Podobnie jak niegdyś Miles Davis, Pat Metheny zdołał przekonać do swojej twórczości nie tylko miłośników jazzu, ale także fanów rocka i innych gatunków muzyki, a przez to zyskać znacznie większą sławę i wpływ na całość muzyki niż przeciętny nawet bardzo dobry artysta jazzowy.

W tym czasie miał już na koncie wiele bardzo dobrych płyt, m.in.: „Bright Size Life” (1976), „Watercolors” (1977), „Pat Metheny Group” (1978), „American Garage” (1979), „80/81” (1981), „As Falls Wichita, So Falls Wichita Falls” (1981), „Offramp” (1981), „Rejoicing” (1983). Wszystkie z nich – moimi ulubionymi są zwłaszcza „Watercolor” i „As Falls Wichita…” – cieszyły się dużym uznaniem fanów i dobrze się sprzedawały (jak na płyty jazzowe).

Te wielkie sukcesy artystyczne i finansowe początku lat 80. XX w. Pat Metheny wraz ze swym zespołem Pat Metheny Group (ważną rolę odgrywał a nim klawiszowiec Lyle Mays będący współtwórcą większości repertuaru tej grupy) przypieczętował światową trasą koncertową. Wydaje się, że to właśnie sukces tej trasy koncertowej i powstałego przy tej okazji albumu „Travels” wydanego w 1983 r. były powodem napisania obszernego tekstu podsumowującego dokonania tego muzyka przygotowanego dla fachowego miesięcznika „Down Beat”. Nawiasem mówiąc wersje utworów z tego albumu z dość mocno różniły się od studyjnych oryginałów dzięki wyjątkowej inwencji Nana Vasconcelosa obsługującego instrumenty perkusyjne.

Zbiegło się to także z innym sukcesem, a dokładniej rzecz biorąc z faktem, że w 1983 r. Pat Metheny po raz pierwszy wygrał konkurs w kategorii najlepszy gitarzysta elektryczny w opinii czytelników miesięcznika „Down Beat”. To właśnie z niego Krzysztof Domaszczyński czerpał wiedzę pisząc swój tekst o twórczości Pata Methenego dla magazynu „Razem”. Oczywiście prościej byłoby zapytać samego gitarzystę o jego twórczość, ale w Polsce okresu PRL było to niemożliwe.

poniedziałek, 16 września 2019

Robert Fripp – inny rock, artykuł w magazynie „Razem” z 1982 r.


Brytyjski gitarzysta i kompozytor Robert Fripp (w tym roku skończył 70 lat) jest jedną z ikon muzyki rockowej, oczywiście tej bardziej ambitnej. Przede wszystkim znany jest jako lider grupy King Crimson, ale jego dorobek obejmuje też wiele solowych albumów lub nagranych we współpracy z innymi wybitnymi muzykami.

Na początku lat 80., czyli w Polsce końcowego okresu PRL jego osoba i dorobek nie były jednak powszechnie znane. wynikało to z trudności w dostępie do zachodnich płyt i ogólnie dość miernego poziomu świadomości muzycznej w społeczeństwie. Publikowany tutaj artykuł Cezarego Gumińskiego był więc wyjątkowo wartościowy, bo przybliżał polskiemu rock fanowi tę postać.

Opisano tutaj wszystkie solowe płyty Roberta Frippa z lat 70 i początku 80., a narrację całości doprowadzono do albumu „Beat” (1982 r.) reaktywowanego King Crimson. Pamiętam jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie opisana tutaj technika frippertronics, czyli zapętlonej taśmy magnetofonowej do uzyskania nowych brzmień.

W połączeniu z grupowymi improwizacjami zdolnych muzyków stworzyła ona nową wartość w tradycyjnym rockowym brzemieniu. Twórczość Frippa na pewno była jednym z tych elementów w rozwoju gatunku, dzięki któremu muzyka rockowa stała się sztuką muzyczną równoprawna z innymi ambitnymi przedsięwzięciami muzycznymi z kręgu muzyki jazzowej czy klasycznej.

Robert Fripp jawi się przede wszystkim jako wizjoner poszukujących nowych technik gry na gitarze i nowych form wyrazu w kompozycjach, a więc jako muzyk poszukujący, awangardowy i nowatorski, ale także wymagający – dla siebie i innych. Specyficzny styl bycia i nagle niespodziewane wolty artystyczne nie zawsze były zrozumiałe dla jego współtowarzyszy w grupach, które tworzył. Ale nigdy nie były to przypadkowe zmiany. Na tym właśnie polega wizjonerstwo jakiegoś artysty, że nie gra ciągle tego samego, a wciąż poszukuje nowych form i treści.

Najlepszym dowodem ponadczasowej wartości jego muzyki jest fakt, że nawet po latach nagrane przez niego solowe albumy np. „Exposure” (1979), czy w duecie np. „No Pussyfooting” (1973 r.) razem z Brianem Eno, nie tylko nie straciły swego nowatorskiego brzmienia, ale nadal są wyznacznikiem dalszych poszukiwań dla innych koryfeuszy awangardy.

Album „Exposure” Roberta Frippa usłyszałem po raz pierwszy w życiu w audycji „Minimax” 4 VI 1980 r. Pamiętam, że po jego nagraniu i przesłuchaniu – byłem w szoku. Ale pomimo tego, że nie byłem wówczas przygotowany do odbioru tak trudnej muzyki, to jednak „wewnętrzne coś” kazało mi ciągle go słuchać, aby poznać zamysł jego twórcy. W ten sposób stałem się jego zagorzałym miłośnikiem.

Oczywiście mówimy o analogowej wersji tego albumu wydanej na winylu. Pierwsza wersja kompaktowa miała zmienione utwory i brzmienie – też byłem w szoku, ale z innego powodu. O tym osobno napisze kiedyś przy okazji omówienia albumu „Exposure”.

środa, 4 września 2019

Lene Lovich, Average White Band, Foghat, The Golden Earing, Dan Fogelberg, Foreigner, Gilla - notki biograficzne w "Razem" z lat 1980-1982

 W dziale muzycznym i rubryce "Rock lat 70., obok wykonawców powszechnie znanych i uznanych przedstawiano także takich, którzy wówczas byli mniej znani lub całkowicie nieznanych w Polsce okresu PRL. Umieściłem tutaj także notki o wykonawcach, którzy choć byli znani, to jednak nie ceniłem ich zbytnio z powodu nadmiernej komercjalizacji, np. Foreigner. Wycinki z biografiami tego rodzaju wykonawców zebrałem razem w tym zestawieniu.

Lene Lovich (ur. 1949 r.) to amerykańska piosenkarka, kompozytorka i muzyk (grała m.in. na saksofonie) serbskiego pochodzenia, ale mieszkająca w Wielkiej Brytanii. W latach 1978-1983 nagrała i wydała trzy znane wówczas albumy, z których najwyżej oceniano debiutancki "Stateless" ("Bezpaństwowiec") z 1978 r. Reprezentowały one styl new wave i post punk. Albumy nagrywa do chwili obecnej, ostatni z nich wydała w 2005 r., ale ma już 67 lat i wielka kariera już raczej za nią. Opis doprowadzony do drugiego albumu "Flex" z 1980 r.

Average White Band to zespół szkocki działający w latach 1972-1983, a następnie od 1989 r do chwili obecnej. Jego specjalnością był biały soul, funk, ale tworzył też nagranie w stylu disco i rockowe. W latach 1973-1982 nagrał dziewięć płyt z których najwyżej oceniano kilka pierwszych albumów, z zwłaszcza płytę "AWB" z 1974 r. Opis doprowadzono do składankowego albumu "The Best Of" wydanego w 1979 r.

Foghat to zespół brytyjski ale największe sukcesy odnoszący w Stanach Zjednoczonych. Jego muzyka to zamerykanizowany (czytaj bardziej melodyjny i uproszczony) blues rock, boogie rock i hard rock. W pierwszy etapie kariery od 1971 do 1984 r. nagrał i wydał 13 albumów, z których najwyżej oceniano płyty: "Fool for the City" z 1975 r. a zwłaszcza koncertową "Live" z 1977 r. Po reaktywacji od 1994 r. zespół wydał kilka kolejnych albumów, ale jego popularność znacznie osłabła. Notkę o nim doprowadzono do przeciętnego albumu "Girls to Chat & Boys to Bounce" wydanego w lipcu 1981 r.

The Golding Earing to zespół holenderski założony w 1961 r. i grający nieustannie do chwili obecnej. Z tego powodu uważany jest za najstarszy nieprzerwanie istniejący zespół popowo-rockowy na świecie. Zadebiutował dobrze ocenionym albumem "Just Earings" w 1965 r. W ciągu swej długiej kariery nagrał i wydał jeszcze wiele albumów, z których fani rocka najwyżej oceniają trzy utrzymane w stylistyce hard rockowej: "Eight Miles High" z 1970 r., "Moontan" z 1973 r. i "Contraband" z 1976 r. Opis doprowadzony do koncertowego albumu "2nd Live" z 1981 r.

Dan Fogelberg (1951-2007) był amerykanskim piosenkarzem, kompozytorem i multiinstrumentalistą grającym rocka i soft rocka, ale także piosenki folk i bluegrass. W sumie nagrał kilkanaście albumów. Zadebiutował dobrze ocenionym ale słabo się sprzedającym albumem "Home Free" w 1972 r. Największe sukcesy odniósł na przełomie lat 70. i 80. albumami: "Phoenix" z 1979 r. i "The Innocent Age" z 1981 r. Opis doprowadzony do tej ostatniej płyty.

Foreigner to jeden z czołowych zespołów amerykańskich reprezentujących silnie skomercjalizowaną i melodyjną odmianę hard rocka i soft rocka. Świadomi fani rocka wiedzą jednak dobrze, że najbliżej tej grupie było zawsze jednak do pop rocka. Zespół powstał w 1976 r. i nieprzerwanie działa do chwili obecnej. Jego albumy należą do najlepiej sprzedających się w dziejach muzyki pop i rock. Swe najlepsze płyty zespół nagrał w latach 1977-1987. Najwyżej spośród nich ocenia się debiutancką "Foreigner" z 1977 r. oraz "4" z 1981 r. Jednak wielu fanów uważa, że równie dobrym, a może i lepszym niż słynna "czwórka" jest album "Agent Provocateur" z 1984 r. Opis doprowadzono do 1982 r.

Gilla (właściwie Gisela Wuchinger, ur. 1950 r.) to austriacka piosenkarka specjalizująca się w wykonywaniu disco i klasycznych niemieckich piosenek (szlagierów). Była ona jednym z protegowanych niemieckiego producenta Franka Fariana, którzy odkrył  dla ludzkości zespół Boney M. W latach 1975-1980 wydała ona cztery albumy z repertuarem disco. Albumy te nagrano w j. niemieckim i nie są one szerzej znane poza Niemcami. Brak sukcesów sprawił, że w 1981 r. Gilla wycofała się z pracy na rynku muzycznym. Opis dość bałamutny, bo mylący nagrania singlowe z albumowymi doprowadzony do 1981 r.

Zgodnie z przyjętą formułą wszystkie teksty przygotowano w encyklopedycznym stylu, ale nawet to nie usprawiedliwia zbytniej ogólnikowości niektórych z nich, zwłaszcza gdy chodzi o bardziej znanych wykonawców takich jak Foreigner.  Przypuszczalnie powodem takiego stanu rzeczy był brak źródeł na podstawie można było napisać te notki. Wszystkie te biografie, poza jedną zredagowaną o Gilla przez niejakiego RS, przygotował Krzysztof Domaszczyński. Tylko jedna z nich miała ilustrację przedstawiającą wykonawcę, a druga okładkę płyty - był to zresztą  jeden z najlepszych albumów w dorobku opisywanej grupy.

Z młodości pamiętam, że na początku lat 80. jednym z najbardziej promowanych wykonawców w Polskim Radiu była grupa Foreigner, a z jej dyskografii album "4" z 1981 r. , a z niego nagranie "Urgent" ("Pilny"). Dosłownie chciało się wymiotować jak słyszało się ten naokrągło odtwarzany utwór. W Polskim Radio jako pierwszy przedstawił tę płytę Piotr Kaczkowski w swojej audycji "Minimax" 26 XI 1981 r. i to z niej go po raz pierwszy usłyszałem i nagrałem.

niedziela, 11 sierpnia 2019

„Death Wish II”. The Original Soundtrack. Music by Jimmy Page, Swan Song, 1982 – recenzja z magazynu „Razem” z 1982 r. (?)


„Death Wish” („Życzenie śmierci”) to seria pięciu filmów z Charlesem Bronsonem (filmowy Paul Kersey). Każdy z nich opowiada o pewnym zwykłym człowieku, którego rodzina zostaje pokrzywdzona przez złoczyńców. Jednak policja nie może, czy nie che znaleźć winnych tej zbrodni, więc nasz bohater bierze sprawy w swoje ręce i dokonuje strasznej zemsty na ludziach podejrzewanych o skrzywdzenie jego rodziny.

Rychło okazuje się, że przy okazji wymierzył sprawiedliwość także wielu innym bezkarnym bandytom. Dzięki temu jego postać staje się wśród zwykłych bezbronnych ludzi uosobieniem społecznej sprawiedliwości (społecznego mściciela).

Pierwszy film z tej serii nakręcono w 1974 r. a jego reżyserem był Michael Winner. Muzykę do niego skomponował Herbie Hancock. Wielki sukces tego obrazu sprawił, ze w latach 1982, 1985, 1987 i 1994 nakręcono kolejne części tego filmu. Reżyserem jego drugiej i trzeciej części był także Michael Winner. Jednak jak to zwykle bywa, każda kolejna część była gorsza od poprzedniej, przy czym cześć druga była jeszcze całkiem dobra.

Gdy w 1981 r. nakręcano sequel tego filmu zaproponowano przygotowanie muzyki do niego byłemu gitarzyście zespołu Led Zeppelin – Jimi Page’owi. Dla gitarzysty Led Zeppelin była to szansa na powrót do aktywnego życia artystycznego po okresie depresji spowodowanej tragiczną śmiercią Johna Bonhama, perkusisty tej grupy.

Niestety przygotowana przez niego ścieżka muzyczna do filmu "Death Wish II” była co najwyżej poprawna i nie grzeszyła szczególnym nowatorstwem brzmieniowym, czy współgraniem z obrazem. Z tego powodu została raczej źle oceniona prze krytyków i publiczność. To chyba było główną przyczyną tego, że poza wydaniami z 1982 r. album ten praktycznie nie był wznawiany na winylu, a na płycie kompaktowej wydano go tylko dwa razy: raz w Japonii i raz w Rosji.

Pamiętam do dzisiaj jak w 1982 r. w Polskim Radio dyskutowano o nowym wówczas amerykańskim filmie „Death Wish II” i ścieżce do niego przygotowanej przez Jimi Page'a. Jednak nawet owi dziennikarze musieli tylko objadać się smakiem w chęci zobaczenia tego filmu, bo w komunistycznej Polsce stanu wojennego nie było to możliwe, podobnie jak zapoznanie się z przygotowaną do niego ścieżką dźwiękową.

Recenzja ścieżki dźwiękowej do tego filmu ukazała się w polskiej prasie dzięki uporowi Karola Majewskiego, który dotarł wówczas do tej płyty i opisał ją w magazynie „Razem” – przypuszczalnie już w 1982 r. (lub 1983 r.?).

poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Frank Zappa i Deep Purple - dyskografie. Wycinki z magazynu "Razem" (?) z lat 80.


W Polsce okresu PRL nie tylko nie było swobodnego dostępu do zagranicznych płyt, ale także prasy muzycznej i książek. Z tego powodu wszelka wiedza o muzyce popularnej publikowana w polskiej prasie tego okresu była szczególnie cenna, bo jedyna. Ważne były nie tylko biografie poszczególnych artystów, czy analizy ich muzyki, ale nawet same zestawienia wydanych przez nich płyt.

Poniżej dyskografie Franka Zappy (do 1988 r.) i zespołu Deep Purple (do 1980 r.) drukowane niegdyś w prasie polskiej okresu PRL. Obecnie to banał i nic nie warte wycinki, ale wówczas miały ogromną dozę nigdzie indziej niedostępnej informacji.

Przypuszczalnie oba te wycinki (a przynajmniej jeden z nich) pochodzą z magazynu "Razem", ale głowy nie dam, a w chwili ich wycinania nie zapisałem tego.

poniedziałek, 15 lipca 2019

Black Sabbath – plakat z magazynu „Razem” z 1983 r.

 

Black Sabbath, to zespół brytyjski, jeden z klasyków hard rocka, a zarazem jedna z legend rocka. W zasadzie prawie nie ma zespołu, który w mniejszym lub większym stopniu nie czerpałby inspiracji z jego twórczości.

W Polsce okresu PRL był to zespół znany i popularny, choć podobnie jak w RFN jego konkurent na niwie ciężkiego grania, grupa Led Zeppelin, miała chyba więcej fanów niż Sabbath.

Ja osobiście zawsze bardziej lubiłem Black Sabbath i stawiałem go wyżej niż zespół Jimi Page’a z powodu bardziej ciężkiego i mrocznego brzmienia. Podobały mi się oba wcielania Sabbath: z Ozzym i Jamesem Dio. Szkoda mi tylko, że w klasycznym okresie z tym drugim powstały tylko trzy albumy: dwa studyjne i jeden koncertowy.

Koncertówka z Jamesem Dio w składzie (także na tym plakacie) pt. „Live Evil” ukazała się 1 XII 1982, stąd w zakończeniu tekstu na plakacie z dumą ogłoszono, że to informacja „z ostatniej chwili”, a w domyśle, że dopisano ją w ostatniej chwili przed wydaniem gazety.

Rok 1982 nie należał w Polsce do udanych, głównie z powodu sytuacji politycznej spowodowanej wprowadzeniem stanu wojennego. Wszystko co zachodnie, a zwłaszcza muzyka rockowa, były wówczas promykiem nadziei z lepszego świata. Także ten bardzo skromny czarno-biały plakat Sabbs był wtedy w Polsce takim promykiem światła.

Wówczas mogłem jedynie pomarzyć o posłuchaniu wszystkich albumów Black Sabbath z płyt winylowych. Były one bardzo drogie, a także niedostępne. Dopiero w latach 90. kupiłem wszystkie ich albumy w wersji kompaktowej.

Jak zwykle w wypadku tego pisma, część opisową do niego przygotował Krzysztof Domaszczyński.

czwartek, 4 lipca 2019

Cream – „Disraeli Geras” – biografia zespołu w magazynie „Razem” z 1980 r.


Tym razem przypominam artykuł Karola Majewskiego przygotowany w 1980 r. dla rubryki muzycznej w magazynie „Razem” z okazji 14 rocznicy założenia zespołu Cream. Pamiętam, gdy jako młody chłopak czytałem ten tekst, to byłem pod wrażeniem wyjątkowej starości tego zespołu. Bo dla każdego młodego liczy się tylko tu i teraz i nawet coś co było rok wcześniej wydaje się czymś bardzo dawnym. Tutaj mieliśmy do czynienia z opisem wydarzeń sprzed 14 lat, w więc z odcinkiem czasu prawie niewyobrażalnym dla nastolatka jakim byłem.

Z kolei parę lat minęło już 50 lat od chwili założenia zespołu Cream. Pół wieku to faktycznie już niezły kawałek czasu, ale zmieniła się moja optyka postrzegania czasu. Z powodu tego że sam się zestarzałem rok 1980 wciąż wydaje mi się nie tak znowu odległy, choć od niego minęło już 36 lat. To także długi już czas, bo większy niż ćwierćwiecze, które uważane jest w nauce historycznej za okres czasu w którym dokonują się jakieś ważne procesy i przemiany.

W każdym razie gdy po raz pierwszy czytałem ten tekst byłem zachwycony tym, że mogę zapoznać się z nieznanym mi wówczas brytyjskim zespołem Cream. Grupa ta działała w latach 1966-1968 (doraźnie także w 1993 i 2005 r.), tworzyła muzykę w stylu rocka psychodelicznego, blues rocka i hard rocka i już w swoich czasach uważana była za jedną z najważniejszych na rockowym firmamencie, a obecnie jest po prostu jedną z legend muzyki rockowej.

Zespół ten tworzyło trzech wybitnie zdolnych muzyków: Eric Clapton (gitara, śpiew), Jack Bruce (gitara basowa, śpiew harmonika) i Ginger Baker (perkusja, inst. perkusyjne, śpiew). Autorem większości repertuaru tego zespołu był Jack Bruce (zm. 2014), ale o jego unikalności świadczył bardziej zdolności improwizacyjne wszystkich trzech muzyków niż same kompozycje.

Podczas swej krótkiej kariery grupa nagrała tylko cztery płyty studyjne, a także trzy albumy koncertowe, w tym jeden nagrany dopiero po wielu latach. Spośród płyt studyjnych najwyżej oceniane są dwa: „Disraeli Gears” (1967) i podwójny „Wheels Of Fire” (1968). Podobnie do Karola Majewskiego i wielu innych także i ja uważam album „Disreali Gears” za najlepszy w ich dorobku – nie tylko z powodu muzyki, ale także ikonicznej okładki.

wtorek, 11 czerwca 2019

Akademia jazzu – cykl artykułów w tygodniku „Na Przełaj” z 1983 r.

 
 
 
 
 
 

Jazz był muzyką instrumentalną i starszą niż rock, dlatego władze komunistyczne zdążyły już się do niego przyzwyczaić, a nawet pozwalały na publikacje książkowe o tym gatunku muzyki. W okresie PRL wydano u nas kilka książek o jazzie. Najsłynniejszą z nich, choćby z powodu osoby autora, była monografia opisująca początki jazzu autorstwa Leopolda Tyrmanda (1920-1985).

Jednak najwartościowszą, bo najbardziej wszechstronną, była publikacja „Od raga do rocka. Wszystko o jazzie” autorstwa Joachima Ernsta Berendta (1922-2000). Było to tłumaczenie z j. niemieckiego najbardziej znanej na świecie ksiązki o historii jazzu pt. „Das Jazzbuch. Von Rag bis Rock”.

Pierwsze wydania obu z tych książek ukazały się w nakładach po 20 tys. egzemplarzy i choć obecnie te nakłady wydają się astronomiczne, to wówczas, na wygłodniałym rynku ksiązki w PRL, te dość duże nakłady rozeszły się dosłownie w ciągu kilku dni.

Tak więc jak jakichś początkujący fan chciał się zapoznać z ich treścią, to mógł to zrobić poprzez ich zakup z drugiej ręki lub poprzez ich wypożyczenie z większych bibliotek. Takiej możliwości nie miało jednak większość potencjalnych fanów jazzu. Wiedzieli to ludzie zajmujący się wydawaniem prasy młodzieżowej w Polsce, dlatego niekiedy drukowano artykuły o jazzie także w innych niż branżowe „Jazz Forum” i „Jazz. Magazyn Muzyczny”, pismach przeznaczonych dla masowego odbiorcy.

W takich okolicznościach w młodzieżowym magazynie „Na Przełaj” w 1983 r. wydrukowano cykl artykułów Krzysztofa Hipsza przedstawiających w zarysie historię muzyki jazzowej. Rodowód magazynu „Na Przełaj” sięgał okresu międzywojennego, ale w okresie PRL był on tygodnikiem wydawanym pod patronatem komunistycznego Związku Harcerstwa Polskiego. Ukazywał się w okresie od 1957 do 1992 r. Pismo miało dość luźny, ale uporządkowany charakter, co polegało na tym, że współredagowali go współpracujący z pismem dziennikarze oraz Czytelnicy.

Wszystkie teksty do tej serii artykułów o historii jazzu w „Na Przełaj” przygotował Krzysztof Hipsz. Jego opracowanie jest fachowe ale też i przystępne, bo w końcu periodyk skierowany był do młodzieży. A przez to pewne sprawy z historii jazzu mogą być bardziej zrozumiałe niż w bardziej specjalistycznych wydawnictwach. Także ja, gdybym nie czytał wówczas tych popularyzatorskich artykułów o jazzie, to najpewniej nigdy bym się nie zainteresował tą muzyką. I choć nie jest to mój najbardziej ulubiony gatunek muzyczny, bo tym pozostaje rock, a zwłaszcza ten awangardowy, to jednak także bardzo go lubię i cenię twórców jazzowych za wyjątkowe umiejętności techniczne i improwizacyjne. A może nawet najbardziej za to, że nie ulegają tak łatwo jak inni muzycy pokusie komercji.

Niestety nie mam wszystkich części tego opracowania o historii jazzu K. Hipsza z „Na Przełaj”. Ale te, które mam opublikuję tutaj, bo może komuś jeszcze przyda się wiedza z tego opracowania.

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Bluesowe horoskopy [Dr. Feelgood, Blues Band, Nine Below Zero, Inmates] – artykuł w magazynie „Razem” z 1981 r.



Artykuł napisany przez Jerzego Rzewuskiego omawia historię brytyjskiego zespołu Dr. Feelgood na tle stanu brytyjskiego blues rocka u progu lat 80. Po udanych latach 60. w następnej dekadzie blues rock i wszelkie odmiany klasycznego rock and rolla nie były modnymi stylami. Była to bowiem dekada w której dominowały brzmienia progresywnego rocka. Jednak klasyczny rock and roll a wraz z nim inne bardziej proste style muzyczne np. rhythm and blues i blues rock powróciły wraz z rewolucją punkową połowy lat 70.

Jednym z zespołów, który jako pierwszy przełamał monopol progresywnego rocka na sukces w latach 70. była brytyjska grupa Dr. Feelgood. Zespół ten powstał w 1971 r., a pierwszy album wydał w 1975 r. („Down By The Jetty”). Zaprezentowany na nim rhythm and blues, rock and roll i pub rock stanowił ożywczy prysznic dla coraz bardziej skostniałego świata niekończących się skomplikowanych muzycznie i formalnie suit symfonicznego rocka.

Grupa Dr. Feelgood istnieje i nagrywa do chwili obecnej, ale największe sukcesy odnosiła w drugiej połowie lat 70. Oprócz debiutanckiej płyty do jej klasycznych osiągnięć należą albumy: „Malpractice” (1975), „Sneakin' Suspicion” (1977), „Be Seeing You” (1977). Okładka tego ostatniego została dodana jako ilustracja do opisywanego artykułu.

Przy okazji omówienia historii grupy Dr. Feelgood znalazły się tutaj także informacje na temat dziejów zespołów: Blues Band, Nine Below Zero i Inmates.

W Polsce grupy te nigdy nie były specjalnie znane ani popularne.

czwartek, 23 maja 2019

Aleksander Gradski, Aleksiej Kuźniecow, Integrał, Eolika, Antonow – sylwetki radzieckich przedstawicieli muzyki popularnej w magazynie „Razem” z początku lat 80. XX w.

W magazynie „Razem”, niejako z urzędu musiano publikować także biografie artystów z krajów bloku komunistycznego, w tym z ZSRR. Biogramy te publikowano niejako na siłę, bo polska młodzież, choć żyjąca w kraju socjalistycznym, to jednak w większości socjalizmu nie lubiła, a tym bardziej socjalistycznych wykonawców muzyki popularnej

Ta niechęć prowadziła niekiedy do błędnych wniosków, bo niektórzy z artystów z krajów dawnego bloku wschodniego także miało niezły poziom artystyczny, a płyty nagrywało w jeszcze trudniejszych warunkach niż muzycy w PRL. Z tego powodu zasługiwali na tym większy szacunek. Paradoksem jest też to, że choć pochodzili oni z "bratnich krajów socjalistycznych", to faktycznie ich twórczość nie była w Polsce szerzej znana. Ich płyty praktycznie nie ukazywały się bowiem poza ich rodzimymi krajami, a ich muzykę dość rzadko prezentowano w Polskim Radio. Z tych wszystkich powodów trudno było wyrobić sobie obiektywną opinię o ich twórczości.

Z takimi uwarunkowaniami mamy do czynienia także w tym wypadku. Nawet obecnie nie znam twórczości prezentowanych tutaj artystów, a już na pewno nie znalem ich w czasach gdy opublikowano te biogramy. Teraz zresztą wszystko jest prostsze, bo dzięki Internetowi i kilku kliknięciom możemy być znawcami dowolnej dziedziny.

Nazwy artystów podano jedynie w zapisie łacińskim, a powinny były zostać jeszcze podane cyrylicą, bo to ich naturalny zapis i brzmienie.

niedziela, 12 maja 2019

Free – „Free Live!”, 1971 r. – recenzja w magazynie „Razem” z 1985 r.?

Album „Free Live” wydany pierwotnie w 1971 r. to jedna z klasycznych płyt w historii rocka a zarazem jeden z najlepszych albumów koncertowych w dziejach tej muzyki. W okresie PRL dostęp do zachodnich płyt z muzyką rockową w Polsce był bardzo ograniczony. Dla większości ludzi praktycznie jedyną możliwością zapoznania się z tymi płytami były audycje muzyczne Polskiego Radia. Obecnie młodzież ma Internet, w którym ”za darmo” wybiera sobie to co ją interesuje, ale moje pokolenie takiej możliwości nie miało, bo Internet jeszcze nie istniał.

Jedną z nich był a audycja pt. „Kanon muzyki rockowej” istniejąca w latach 1983-1986. Przez pewien czas istniała korelacja pomiędzy prezentowanymi tam płytami a recenzjami płyt publikowanymi równocześnie w tej audycji i magazynie „Razem”. Tak było także w tym przypadku. Audycję „Kanon rocka” przygotowywał znany polski dziennikarz muzyczny Piotr Kaczkowski. W jednej z tych audycji nadanej 18 VIII 1985 r. zaprezentowano album „Free Live”, i w tym samym mniej więcej czasie ukazała się powyższa recenzja w magazynie „Razem” przygotowana przez Karola Majewskiego.

Kulturotwórcze ówczesnej prezentacji tej płyty w audycji „Kanon rocka” i jej opis w magazynie „Razem” były bardzo duże. Obecnie mogą wydawać się śmieszne, ale wyobraźmy sobie sytuację, że obecnym młodym choćby na jeden dzień odetną dostęp do Internetu! Wtedy zrozumieją na czym polegała izolacja (w tym kulturalna) w takim kraju jak PRL.

wtorek, 9 kwietnia 2019

Metal '85 - opis sukcesów gatunku w magazynie "Razem" z 1986 r.

 
W przeciwieństwie do innych plakatów drukowanych w latach 80. XX w. w magazynie "Razem", ten był dość nietypowy, gdyż na stronie plakatowej (czyli A skanu) nie zawierał fotografii jednego wykonawcy, a dość małe zdjęcia wielu wykonawców. Tym co odróżniało stronę plakatową od tej opisowej było zastosowanie kolorowej farby na stronie plakatowej.

W połowie lat 80. heavy metal stal się na całym świcie, w tym także w Polsce okresu PRL, najbardziej modna muzyką rockową. Była to swoista reakcja na lansowanych wówczas wszędzie w wiodących mediach modę na plastikowe brzmienie new romantic. Prawdziwi rockowcy uważali tę muzykę za zniewieściałą, a wobec braku alternatywy na inne rockowe brzmienia, swe sympatie skierowali ku heavy metalowi.

Muzyka heavy metalowa od początku swego istnienia miała fatalna opinię kreowaną najczęściej przez osoby, które nie szerszego miały pojęcia o tej muzyce. Przykładowo brytyjski autor, Jonathon Green, w swym dziele "Newspek: A Dictionary of Jargon" ("Nowomowa: słownik gwary") wydanym w 1984 r. o heavy metalu pisał tak:

<< prymitywna, hałaśliwa, "męska" muzyka, przyciągająca zwłaszcza ubraną w dżinsowe stroje i kiwającą miarowo głowami młodzież z północy Wielkiej Brytanii oraz spożywających hektolitry piwa nastolatków ze środkowych stanów USA; muzyczny ekwiwalent fantastycznej literatury spod znaku "Magii i miecza" oraz gier typu "Lochy i potwory" >>.

Terminu "heavy metal" po raz pierwszy użył znany pisarz William Borroughs w swej powieści "Nagi lunch" wydanej w Paryżu w 1959 r. W tekście utworu rockowego po raz pierwszy użyła go amerykańska grupa Steppenwolf w swym hymnie "Born To Be Wild". Opowiadał on o podnieceniu płynącym z szybkiej jazdy motocyklem ("heavy metalowym piorunem") na autostradzie.

Do opisu muzyki terminu "heavy metal" zaczęto używać już w latach 60. XX w. do opisu muzyki takich wykonawców jak np. amerykańska grupa Blue Cherr, a w latach 70. głównie w odniesieniu do twórczości brytyjskiego zespołu Led Zeppelin. Za nowoczesnych protoplastów obecnego heavy metalu uchodzą dzisiaj zespoły: Judas Priest i Motorhead, których prosta i hałaśliwa muzyka ostatecznie zerwała z brzmieniem odwołującym się do bluesa (a więc z hard rocka).

Proces krystalizacji nowego gatunku zwanego heavy metalem zahamowała rewolucja punk rockowa z lat 1976-1979. Dopiero po jej przeminięciu powstał silny nurt wielu nowych zespołów grających ciężką odmianę rocka określany wspólnym terminem "Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu". Tworzyło go wiele zespołów, z których niektóre osiągnęły światowy sukces, np. Iron Maiden, Saxon, Def Leppard, Tygers Of Pan Tang. Do tego nurtu w luźny sposób zaliczano też starsze zespoły, a więc m.in. Judas Priest i Motorhead.

Znacznie mniejszy sukces komercyjny przypadł grupie Diamond Head, ale wywarła ona ogromny wpływ na wiele późniejszych zespołów dojrzałego heavy metalu z lat 80, np. na Metallica, Megadeth i Queensryche. Amerykańską odpowiedzią na NWOBHM była scena w Los Angeles, gdzie powstały zespoły: Motley Crue, W.A.S.P. i Quiet Riot. Początek lat 80. przyniósł podział sceny metalowej na coraz bardziej wyspecjalizowane podgatunki, np. trash, death metal, grindcore itp. Te nowe gatunki grały  już nowe, inne bardziej wyspecjalizowane zespoły, np. Venom, Slayer, Metallica, Anthrax, a także cały szereg zespołów europejskich spoza wielkiej Brytanii, np. niemiecki Kreator, szwajcarski Celtic Frost, czy duński Mercyful Fate.

Na fali światowej popularności heavy metalu z początkiem lat 80. gatunek ten dotarł także do Polski. Jego bezkompromisowa postawa muzyczna i tekstowa jakby opisywały ;polską rzeczywistość tamtego czasu i punkt widzenia polskiej młodzieży na realia polityczne i gospodarcze stanu wojennego. Z tego powodu, w tamtym czasie, heavy metal stal się także w Polsce bardzo popularnym gatunkiem. Płyty wykonawców w tym stylu coraz częściej i szerzej prezentowano w audycjach muzycznych Polskiego Radia ("Metalowe tortury"), a sam styl coraz bardziej drobiazgowo omawiano w polskiej prasie muzycznej i młodzieżowej (czego dowodem jest ten plakat).

Jak już wspomniałem układ całości tego plakatu jest bardzo dziwny, moim zdaniem kompletnie nieprzemyślany. Na stronie plakatowej, a więc kolorowej znalazły się opisy i reprodukcje fotografii zespołów: Korpus, Killer, W.A.S.P., Venom, ale także kilka fotografii przedstawiających członków wykonawców metalowych bez podpisów. Dwa z tych tekstów, o Venom i W.A.S.P. dokończono na stronie opisowej plakatu. W opisach podano podstawowe dane o każdym z tych zespołów oraz dyskografie do daty publikacji, a w wypadku grupy Killer zreprodukowano nawet okładki jej płyt.

Na stronie opisowej, a więc czarno białej, znalazła się też informacja o śmierci Phila Lynotta (zm. 4 I 1986 r.), lidera zespołu Thinn Lizzy, a także recenzja najnowszego wówczas albumu grupy Celtic Frost - "To Mega Therion" wydanego 27 X 1985 r. Środkową część strony zajęło zestawienie pt.: "Metal '85" przygotowane na postawie danych z brytyjskiej prasy. Te dane są jednak nieco dziwne, bo jako twórcy heavy metalowi występują tutaj tacy wykonawcy jak: Bryan Adams, ZZ Top, Marillion, Billy Idol itp. Świadczy to o całkowitym niezrozumieniu tematu przez twórców takiego zestawienia.

Myślę też, że twórca opisów tekstowych tego plakatu, Krzysztof Domaszczyński, nie czul tematu i nie miał dostępu do większej ilości materiałów na temat stanu heavy metalu w 1985 r. A przecież był to rok w którym ukazały się takie dzieła heavy metalu jak: "Hell Awaits" - Slayer, "Feel The Fire" - Overkill, czy "Spreading the Disease" - Anthrax.

wtorek, 2 kwietnia 2019

Lady Pank - seria zdjęć z koncertów w magazynie "Na Przełaj" z 1983 r.

Lady Pank to jeden z najważniejszych przedstawicieli polskiego boomu rockowego początku lat 80. Nic dziwnego, że jego koncerty cieszyły się wówczas ogromną popularnością wśród młodzieży. Niestety ten nie całkiem udany plakat grupy z magazynu "Na Przełaj" jedynie w minimalnym stopniu prezentuje witalność grupy podczas jej występów na żywo.

wtorek, 19 marca 2019

Encyklopedie muzyczne – artykuł w „Trybunie Robotniczej”? z lat 1985-1986?

Nie wiem dokładnie z jakiej gazety to wyciąłem, ale najprawdopodobniej z „Trybuny Robotniczej”. W czasach mojej młodości był to lokalny organ prasowy partii komunistycznej wydawany w Katowicach. Większość jego treści poświęcona była szerzeniu propagandy rządowej, ale niekiedy drukowano tam również niewielkie artykuły poświęcone kulturze, w tym muzyce.

Tak było w przypadku przypominanego tutaj artykułu prezentującego wydane na Zachodzie encyklopedie muzyki popularnej. Omówiono tutaj bardzo pobieżnie dwa takie wydawnictwa: „The Illustrated Encyclopedia Of Rock” Nicka Logana i Boba Woffindena oraz „The Encyclopedia Of Jazz” Leonarda Faethera. Na mnie szczególne wrażenie zrobiła ta pierwsza książka, którą ze słyszenia znałem już wcześniej.

W czasach mojej młodości w ponurym okresie PRL jedną z nielicznych rozrywek w miarę dostępnych dla młodzieży z mojego pokolenia, było słuchanie muzyki. Najczęściej odbywało się ono za pośrednictwem audycji muzycznych Polskiego Radia, bo rzadko kto wówczas w Polsce miał zachodnie kasety czy płyty z muzyką rockową. Ta sama młodzież, która słuchała muzyki interesowała się przy okazji wszystkim, co było z nią związane. A więc zbierała wycinki z artykułami o muzyce publikowanymi w polskiej prasie, a ci bardziej dociekliwi prenumerowali gazety muzyczne, jedynie najwięksi szczęśliwcy – bardzo nieliczni – kupowali zagraniczne gazety i książki muzyczne.

Pamiętam jak pewnego dnia 1981 roku w jednej z audycji muzycznych prowadzący ją redaktor powiedział, że na Zachodzie, kilka lat temu ukazała się encyklopedia rockowa. Trzeba przy tej okazji wskazać, że a Zachód był dla ludzi w ówczesnej Polsce jakąś mistyczną krainą mlekiem i miodem płynącą, w której ludzie żyli dostatnio i szczęśliwe, co oczywiście nie całkiem było zgodne z rzeczywistością. Pomyślałem wtedy: jak to możliwe? Przecież encyklopedie to są takie grube książki w których opisuje się budowę tranzystora itp. nudne rzeczy potrzebne do szkoły. Ale jednak ta informacja rozpaliła moją wyobraźnię, stąd także zapragnąłem mieć taką rockową encyklopedię. A trzeba powiedzieć, ze nawet jakbym ją wówczas miał, to i tak nie mógłbym jej przeczytać, bo tamtym czasie nie umiałem ani jednego słowa przeczytać po angielsku.

Ale oczywiście ta moja chęć posiadania nijak się miała do możliwości nabycia takiej książki, bo nie miałem na nią pieniędzy i nie miałem pojęcia gdzie by można ją kupić. Jedyne co było realne to przesłanie takiej książki od krewnych za granicą, ale ja – niestety - takich krewnych nie miałem. Było to dość nietypowe, bo prawie wszyscy na Górnym Śląsku, gdzie mieszkałem (i nadal mieszkam) mieli lub mają jakiegoś członka rodziny w Niemczech. Niestety ja pochodziłem z rodziny, co takich krewnych nie miała, albo ich nie znała. Ostatecznie moje marzenie umarło śmiercią naturalną i musiałem się pogodzić z tym faktem.

Osobną kwestią była bardzo wysoka, jak na ówczesne zarobki w Polsce, cena tej książki. Drugie wydanie tej encyklopedii z 1977 r. w miękkiej okładce wyceniono w Wielkiej Brytanii na 5,50 funta. Odpowiadało co najmniej połowie ówczesnego średniego zarobku w Polsce według czarnorynkowego przelicznika tej waluty. Formalnie cena funta w PRL była niższa, ale w takiej cenie nie można go było normalnie kupić. Praktycznie funt był dostępny jedynie na wolnym rynku u handlarzy obcą walutą tzw. cinkciarzy, ale za o wiele większą cenę niż ta oficjalnie podawana przez władze. Cała ta sytuacja wynikała z tego, ze ówczesny polski złoty drukowany przez państwo komunistyczne nie był walutą wymienialną.

Wspomniane okoliczności powodowały, że nawet jakby ta książka była wówczas w Polsce dostępna, to mało kto mógł by ją w tym czasie kupić, bo była zbyt droga. W 1981 r. była to równowartość co najmniej połowy miesięcznego zarobku statystycznego Polaka. Cena tej książki była porównywalna do cen zachodnich płyt winylowych, które przeważnie kosztowały także równowartość połowy lub pełną miesięczną średnią pensję krajową.

Gdy wydawało się, że już zapomniałem o całej sprawie, to pewnego dnia 1985 lub 1986 r., zobaczyłem w jednej z lokalnych gazet, przypuszczalnie w „Trybunie Robotniczej” (ale mogła to być także inna gazeta), artykuł pt. „Przedstawiamy encyklopedie muzyczne”. Opisano w nim dwie encyklopedie muzyczne jakie od lat 70. dostępne były na zachodnim rynku księgarskim. Jedną z nich była wspomniana już przez mnie „The Illustrated Encyclopedia Of Rock” a drugą „The Encyclopedia of Jazz” Leonarda Feathera. Byłem wstrząśnięty tym artykułem, bo nie tylko przypomniał mi on o książce, o której kiedyś marzyłem, ale także przy okazji jej opisu opublikowano jej okładkę. Dzieło L Feathera zrobiło na mnie znacznie mniejsze wrażenie, bo w tym czasie nie interesowałem się jeszcze muzyką jazzową. Pamiętam jak przypatrywałem się okładce tej encyklopedii próbując odgadnąć co przedstawia jedna z czterech prezentowanych na niej okładek płyt. Okładki albumów Dylana, Bowiego i The Beatles od razu poznałem, ale okładki albumu „Live/Dead” zespołu The Grateful Dead wówczas nie znałem, stąd zadawałem sobie pytanie: co to za cudo?

Jednak także w tym czasie nie mogłem nawet pomyśleć o zakupie tej encyklopedii. Po pierwsze dlatego, że sytuacja finansowa Polaków (w tym moja) w smutnym okresie stanu wojennego uległa dalszemu pogorszeniu. Co oznaczało, ze realna wartość polskiego złotego była jeszcze niższa niż w 1981 r. Po drugie, z powodu izolacji komunistycznej dyktatury w Polsce na arenie międzynarodowej i wynikających z tego ograniczeń w handlu z PRL. Z tego powodu towary z Zachodu były jeszcze trudniej dostępne niż wcześniej. Był jeszcze trzeci powód, a mianowicie w tym czasie zwolniłem się z pracy na kopalni i rozpocząłem dzienne studia, więc zaczęło brakować mi pieniędzy na codzienne życie, a co dopiero na rozwijanie mojej muzycznej pasji.

Książkę tę kupiłem dopiero parę lat temu, a więc ponad 30 lat później w serwisie http://ebay.com za stosunkowo niewielkie pieniądze. W ten sposób spełniłem swoje dawne marzenie, ale też jestem świadom tego, że obecnie posiadanie tej książki nie jest żadną nobilitacją czy atrakcją. Jest tak z kilku powodów: jej treść jest znacząco zdezaktualizowana, a większość informacji o prezentowanych tutaj wykonawcach, i to aktualnych, można znaleźć w encyklopediach rockowych wydanych w j. polskim w naszym kraju w ciągu ostatnich 28 lat. A przede wszystkim pełne biografie wszystkich artystów, wraz ze zdjęciami, okładkami wydanych przez nich płyt, a także tworzoną przez nich muzykę można za darmo znaleźć w Internecie.

środa, 13 marca 2019

Cudowne brzmienie Beatlesów – artykuł w magazynie „Razem z 1983 r.

To opis luksusowego boxu „The Beatles: The Collection” zawierającego kilkanaście płyt winylowych zespołu The Beatles wydanego przez wytwórnię MFSL w październiku 1982 r. Wcześniej, bo w 1978 r. podobny zestaw nagrań, ale zawierający nieco inny zestaw płyt, wydała też wytwórnia EMI w Wielkiej Brytanii.

Pomimo tego, że na początku lat 80. były już płyty kompaktowe (CD-Audio), to większość sprzedawanych płyt muzycznych nadal produkowana była na nośniku winylowym. Wydanie tego boxu przygotowała amerykańska firma Mobile Fidelity Sound Lab (MFSL) specjalizująca się w wydawaniu płyt dla audiofilów w limitowanych edycjach. Oczywiście wydano go na fali wzrostu popularności The Betles po śmierci Johnna Lennona.

Znalazło się w nim 13 klasycznych albumów zespołu The Beatles z lat 1962–1970 w wydaniach brytyjskich + „Magical Mystery Tour” w wersji amerykańskiej, a w szczególności:

MFSL 1-101 Please Please Me
MFSL 1-102 With The Beatles
MFSL 1-103 A Hard Day's Night
MFSL 1-104 Beatles For Sale
MFSL 1-105 Help!
MFSL 1-106 Rubber Soul
MFSL 1-107 Revolver
MFSL 1-100 Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band
MFSL 2-072 A/B The Beatles
MFSL 2-072 C/D The Beatles
MFSL 1-108 Yellow Submarine
MFSL 1-023 Abbey Road
MFSL 1-047 Magical Mystery Tour
MFSL 1-109 Let It Be

Faktycznie było to 14 płyt, bo podwójny album „The Beatles” tzw. biały, policzono tutaj jako dwie oddzielne płyty. Ponadto w zestawie tym znajdował się tzw. "Geo-Disc" służący do kalibracji gramofonu.

Wszystkie płyty zostały zremasterowane na bazie oryginalnych taśm matek z prędkością mniejszą niż oryginalne nagrania w stereo. Wszystkie albumy były tłoczone na dziewiczych matrycach winylowych przez Victor Company of Japan (JVC) co zapełniło temu wydawnictwu szczególnie wysoką jakość dźwięku. Do października 1985 r. sprzedano łącznie 25 tys. sztuk tego boxu. A było to wydawnictwo bardzo drogie, bo kosztowało wówczas 300 funtów (ok. 450 dolarów).

Oryginalny tekst będący tłumaczeniem z pisma „Hi-Fi For Pleasures” nr 6/1983 r. przygotował Wiesław Lipowski, ale nie zawierał fotografii tego pudełka. Do tego tekstu dodałem go sam.

Opis i zachęta do kupienia tego box w ówczesnej komunistycznej Polsce były tylko teoretyczne, gdyż przy miesięcznych zarobkach w wysokości ok. 25 dolarów, praktycznie żaden zwykły obywatel Polski okresu PRL nie mógł sobie pozwolić na kupno tak drogiego wydawnictwa.

środa, 6 marca 2019

"Dyktator rock” – esej opisujący zarys historii muzyki rockowej w magazynie „Razem” z VIII 1983 r. (?)

 
W związku z otwarciem przez władze komunistyczne bezpiecznego wentyla, jakim była możliwość dania upustu frustracji polskiej młodzieży poprzez muzykę rockową władze zezwoliły na szersze niż dotąd prezentowanie tej muzyki w mediach: radio, telewizji i w prasie.

Nie przypadkowo więc właśnie w 1983 r. powstał ukierunkowany właśnie na fanów rocka „Jazz. Magazyn Muzyczny”. Zorganizowano go na gruzach niewielkiego magazynu o tym samym tytule, ale wydawanego w innej formie graficznej do 1982 r. Początkowo był to dwumiesięcznik, a od 1986 r. miesięcznik. Było to pismo kolorowe, co w czasach PRL było wielkim osiągnięciem, a jego nakład był pięciokrotnie wyższy niż pierwotnego tytułu. Jego redaktorem naczelnym został desygnowany na to stanowisko przez władze Marian Butrym (1942-1988), który nie rozumiał muzyki rockowej i specjalnie jej nie lubił.

Pamiętam dobrze to pismo i do dzisiaj mam wszystkie jego numery, więc wiem też jaki miało poziom. Pisano w nim o problemach polskiego przemysłu muzycznego (tego koncesjonowanego przez władze), jazzie, i o wszystkim innym, a stosunkowo mało o muzyce rockowej. Oczywiście były w nim artykuły o rocku, ale nie były one jego główną treścią a jedynie wabikiem mającym przyciągnąć do lektury pisma jak najwięcej czytelników.

Jak więc widać, Marian Butrym, nie był właściwą osobą na właściwym miejscu, co jednak w tamtych czasach nie przeszkadzało mu być gwiazdą mediów PRL piszącą w różnych czasopismach teksty na temat muzyki rockowej. Jednym z nich był zamieszczony w załączniku dwuczęściowy tekst „Dyktator rock” opublikowany w jednym z numerów magazynu „Razem” w 1983 r. Poprzez konteksty historyczne usiłował przedstawić w nim historię rocka, faktycznie koncentrując się na omawianiu wczesnego rock and rolla m.in. Elvisa Presleya i początków rocka np. The Beatles. Po czym przeskakuje do ery muzyki punk widząc w niej twór show biznesu a zarazem przykład dekadencji kultury Zachodu.

Tekst ten jest przykładem sposobu w jaki opisywano muzykę rockową w czasach PRL. Zdaniem komunistycznych władz i ich sługusów w ówczesnych polskich mediach cała ta muzyka rockowa była tylko przelotną modą zdegenerowanej dobrobytem zachodniej młodzieży.

W podsumowaniu tego kuriozalnego artykuły Autor biadolił nad kondycją polskiej muzyki rockowej uważając ją za naśladowniczą i wtórną w stosunku do zachodniej czołówki – w tym ostatnim miał niestety wiele racji. Ale trzeba też powiedzieć, że nie widział, czy raczej nie chciał widzieć tego, że sztuka potrzebuje wolności i warunków ekonomicznych, a jedynych i drugich w Polsce lat 80. nie było.

wtorek, 26 lutego 2019

Jon Anderson i inni - recenzje w magazynie "Razem" z lat 1981-1982?


Jon Anderson – „Animation” (1982), Jean-Michele Jarre – „The Concert in China” (1982), Luther Thomas Creative Ensamble – „Funky Donkey” (1977), Black Sabbath – „Mob Rules” (1982) – recenzje z magazynu „Razem” z lat 1981?-1982.

Jon Anderson to obecnie 71-letni weteran sceny rockowej, najbardziej znany jako wokalista zespołu Yes i współkompozytor jej najsłynniejszych utworów. Popularność wśród masowego odbiorcy zyskał dopiero dzięki spółce z Vangelisem, z którym na początku lat 80. nagrał kilka popularnych płyt. Od końca lat 70. nagrywał też albumy solowe, które nie odniosły jednak zbyt dużego sukcesu. Jednym z nich jest płyta „Animation” z 1982 r. z repertuarem prog rockowym. To jedna z jego najlepszych płyt solowych a na pewno najlepsza z lat 8o.

Podwójny album „Les Concerts En Chine” z 1982 r. to nie tylko jedna z ciekawszych płyt francuskiego kompozytora i wykonawcy Jean-Michela Jarre’a, ale także jeden z lepszych albumów koncertowych w historii elektronicznej muzyki rockowej. W krajach anglojęzycznych tytuł tego albumu zmieniono na „The Concerts In China”. Zawierał on nagrania koncertowe zarejestrowane podczas koncertów tego muzyka w Chińskiej Republice Ludowej. Jego wartość podnosiły nowe kompozycje spontanicznie dodane podczas pamiętnego tournee Jarre’a po tym kraju w 1981 r.

Przedstawiony tutaj album „Funky Donkey” wydany w 1977 r. nagrał zespół jazzowy Luther Thomas Creative Ensemble którego liderem był saksofonista altowy Luther Thomas. Płyta została nagrana w stylu free jazzowym i jest bardzo mało znana nie tylko w Polsce - podobnie jak jej twórca. Jej recenzja wynikała wyłącznie z muzycznych fascynacji awangardą jazzową etatowego recenzenta magazynu „Razem”.

Z kolei album „Mob Rules” grupy Black Sabbath” z 1981 r. jest bardzo znaną pozycją wśród miłośników gatunku hard rocka i heavy metalu. To druga płyta studyjna tego zespołu nagrana z Ronnie Jamesem Dio jako wokalistą. Grupa potwierdziła nim swój wysoki poziom kompozytorski i wykonawczy, co nie było takie proste po wybitnie udanym „Heaven And Hell”. Ogólnie rzecz biorąc „Mob Rules” jest płytą nieco gorszą, ale na tyle dobrą, by zadowolić nawet najbardziej wymagających fanów. Na osobną uwagę zasługuje równie ciekawa okładka nie ustępująca niczym wcześniejszej płycie.

Wszystkie recenzje przygotował Karol Majewski. Wszystkie z nich opatrzono czarno-białymi reprodukcjami okładek omawianych płyt. Problemem było tylko dostęp do samej muzyki, bo tych płyt nie można było kupić w przyzwoitych cenach w Polsce tego okresu.

wtorek, 19 lutego 2019

Kora – fragment plakatu z magazynu „Razem” z 1984 r.


Kora, a faktycznie Olga Sipowicz (wcześniej Jackowska) z domu Ostrowska (1951-2018) była polską wokalistką rockową, autorką tekstów piosenek, a przede wszystkim przez wiele lat naczelnym głosem i duchem zespołu Maanam.

Niestety - w ostatnich latach przed śmiercią przeobraziła się w celebrytkę. Była jedną z najbardziej twórczych osobowości na polskiej scenie rockowej, uwielbianą przez ludzi o otwartych umysłach i nielubianą przez prawicowy beton.

poniedziałek, 11 lutego 2019

100 płyt rocka cz. 2 – zestawienie z magazynu „Razem” z 1984 r.

 
 
Tym co wszyscy fani lubią najbardziej, to różnego rodzaju zestawienia płyt, czy wykonawców. Obecnie można je z łatwością znaleźć w Internecie, ale w czasach PRL takie zestawienia były wielkim rarytasem dla fanów rocka.

Niestety nie znam dokładnie numeru tygodnika „Razem” z którego pochodzi ten plakat, nie wiem też pewnie daty jego wydania, ale jest to najprawdopodobniej 1984 r. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mam pierwszej części tego zestawienia. W tamtych czasach jak w jakimś czasopiśmie ukazywał się ciekawy tekst, jak ten wykaz, to wszyscy ją kupowali i nie można jej było dostać. Tak też było w tym wypadku. Ale może jakaś inna osoba ma pierwszą część tego zestawienia – sam jestem jej ciekaw.

Co do meritum, to oczywiście zestawienie to przygotowano na podstawie danych dostarczonych przez czytelników czasopisma „Razem”. Na pierwszej stronie zreprodukowano okładki zwycięskich płyt z pierwszej setki (tutaj nieopisywanej), a na drugiej stronie spis płyt drugiej setki płyt (tutaj opisanej), a także komentarz Karola Majewskiego. Zestawienie tej drugiej setki jest nieco dziwne i schizofreniczne, bo zwycięskie płyty reprezentują wszelkie znane style rocka, co powoduje, że przedstawiona lista jest nieco niespójna. Z drugiej strony, ta lista, to doskonałe świadectwo upodobań muzycznych młodzieży polskiej z tamtego okresu.

Mnie najbardziej szokuje, a może biorąc pod uwagę gusta rodaków nie powinno, że obok klasyki rocka znalazła się tutaj okładka płyty grupy Culture Club, a więc przedstawiciela plastikowego popu lat 80. Należy jednak wskazać, że prezentowanej na przedniej części plakatu okładki dotyczą pierwszej setki płyt.

Poniżej druga pięćdziesiątka (w zasadzie więcej, bo niektóre pozycje liczono podwójnie) płyt wybranych w plebiscycie czytelników magazynu „Razem” na 100 najlepszych płyt rockowych wszech czasów. W tym zestawieniu widać nadreprezentację wykonawców z początku lat 80., w tym także polskich, a także kilka dość przypadkowych płyt.

51. „A Night At The Opera” (1975) – QUEEN
       „Time” (1981) – ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA
52. „Songs In The Key Of Life” (1976) – STEVIE WONDER
53. „Revolver” (1966) – THE BEATLES
      „Friends Of Mr. Cairo” (1981) – JON & VANGELIS
54. „Blonde On Blonde” (1966) – BOB DYLAN
55. „The Doors” (1967) – THE DOORS
56. „Horses” (1975) – PATTI SMITH
57. „Out Time” (1969) – GRAND FUNK RAILROAD
58. „Goodbye Yellow Brick Road” (1973) – ELTON JOHN
59. „Apostrophe” (1974) – FRANK ZAPPA
60. „Truth” (1968) – JEFF BECK
       „Unknown Pleasures” (1979) – JOY DIVISION
61. „My Generation” (1965) – THE WHO
62. „Live” (1975) – BOB MARLEY &THE WAILERS
63. „50 000 000 Elvis Fan Can’t Be Wrong…” (1959) – ELVIS PRESLEY
64. „Chicago Transit Authority” (1969) – CHICAGO
65. „Transformer” (1972) – LOU REED
66. „Trilogy” (1972) – EMERSON LAKE & PALMER
67. „Making Movies” (1980) – DIRE STRAITS
       „Mix Up” (1979) – CABARET VOLTAIRE
68. „London Calling” (1979) - THE CLASH
69. „Deja Vu” (1970) – CROSBY STILLS, NASH & YOUNG
70. „Five Live Yardbirds” (1964) – THE YARDBIRDS
71. „Fragile” (1971) – YES
72. „Band Of Gypsies” (1970) – JIMI HENDRIX
73. „Dziękuję Poland (Live ’83)” (1983) – KLAUS SCHULZE / RAINER BLOSS
74. „Beggar’s Banquet” (1968) – THE ROLLING STONES
      „Plays Live” (1983) – PETER GABRIEL
75. „Eric Burdon Declares War” ((1970) – ERIC BURDON & WAR
76. „If You Want Blood You’ve Got It” (1978) – AC/DC
77. „Stranded” (1973) – ROXY MUSIC
78. „The Velvet Undeground & Nico” (1967) – THE VELVET UNDERGROUND & NICO
79. „Best Of Animals” (1973) – THE ANIMALS
80. „The Wall” (1979) – PINK FLOYD
81. „The Byrds” (1971) – THE BYRDS
82. „The Modern Dance” (1978) – PERE UBU
83. „Hooker’n Heat” (1971) – CANNED HEAT
84. „Islands” (1971) – KING CRIMSON
85. „Back To The Roots” (1971) – JOHN MAYALL
      „The Voice Of America” (1980) – CABARET VOLTAIRE
86. „Five Bridges” (1970) - THE NICE
87. „Nocny Patrol” (1983) – MAANAM
88. „Selling England By The Pound” (1973) – GENESIS
89. „The Third Reich’n’Roll” (1976) – THE RESIDENTS
      „Odes” (1979) – IRENE PAPAS / VANGELIS
90. „Social Living” (1978) – BURNING SPEAR
       „Please, Please Me” (1963) – THE BEATLES
91. „Tago Mago” (1971) – CAN
92. „Richochet” (1975) – TANGERINE DREAM
93. „Here Comes The Night” (1965) – THEM
      „Punks Not Dead” (1981) – THE EXPLOITED
94. „Nowe sytuacje” (1983) – REPUBLIKA
95. „God Save The Queen / Under Heavy Manners” (1980) – ROBERT FRIPP
96. „Their Satanic Majesties Request” (1967) – THE ROLLING STONES
97. „Stranglers IV (Rattus Norvegicus)” (1977) – THE STRANGLERS
98. „Live  - In Concert With The Edmonton Symphony Orchestra” (1972) – PROCOL HARUM
99. „Lady Pank” (1983) – LADY PANK
      „Uriah Heep Live” (1973) – URIAH HEEP
100. „Nocturne” (1983) – SIOUXIE & THE BANSHEES
        „The Flock” (1969) – THE FLOCK

sobota, 2 lutego 2019

Snakefinger – artykuł w magazynie „Razem” z 1983 r.


Przełom lat 70. i 80. XX w. był okresem zamętu w sferze kultury popularnej. Dawna muzyka popularna zdominowana przez disco została zmieciona przez rewolucję punkową. A z popiołów tej ostatniej zrodził się świat muzyki post punkowej i nowo falowej, a także wszelkich innych dziwacznych dźwięków do jakiej nie było wcześniej miejsca w głównym nurcie.

Do tej ostatniej kategorii należeli twórcy grający alternatywnego rocka, czy jak kto woli awangardowego rocka spychani wcześniej przez mainstream rocka lat 70. do podziemia. Jednym z takich twórców był kompozytor, skrzypek i gitarzysta Philip Charles Lithman (1949-1987) znany bardziej pod pseudonimem artystycznym jako Snakefinger.

Ten brytyjski muzyk zmarł nagle w 1987 r. w wieku zaledwie 38 lat w pokoju hotelowym podczas jednej ze swoich tras koncertowych. Tak więc obecnie nie żyje już od ponad 30 lat a jego osoba pozostaje jedną z bardziej zagadkowych w świecie muzyki popularnej.

Paradoksalnie w czasach gdy jeszcze żył, także nie był zbyt znany z powodu rodzaju muzyki jaką komponował i wykonywał. We wczesnej młodości, a więc w latach 1971-1975 stał na czele grupy Chilli Willi And The Red Hot Peppers. Nawiasem mówiąc grupa ta nie miała nic wspólnego, także stylistycznie, z amerykańskim zespołem Red Chot Chilii Peppers. Zespół Lithmanna reprezentował styl zwany pub rockiem, którego niedościgłym wzorem stał się później brytyjski zespół Dr Feelgood. Z grupą tą nagrał w latach 1972 i 1974 dwa albumy studyjne, ale nie spotkały się one z większym zainteresowaniem publiczności. Po latach ukazały się także jej nagrania koncertowe i kompilacje z jej mniej znanymi nagraniami.

Od początku lat 70. Lithman wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu wytwórni i producentów swoich nagrań. Tam trafił na członków zespołu The Residents, którzy zmienili jego nastawienie do muzyki. Pod ich wpływem przyjął pseudonim artystyczny Snakefinger pochodzący od jego długich palców oplatających gryf gitary jak węże.

Pod wpływem The Residents muzyk ten zmienił nastawienie do materii muzycznej i zbliżył się do awangardy muzycznej. W nowym alternatywnym stylu pozbawionym ograniczeń skomercjalizowanego świata muzyki popularnej zaczął też nagrywać nowe własne płyty. Na stale wszedł też w skład grupy muzyków wspomagających zespół The Residents w studiu i na koncertach. Jego nazwisko figuruje przy wielu klasycznych już albumach tego legendarnego zespołu, np. przy singlu „Satisfaction” czy albumach „Fingerprince” (1977), „Duck Stab / Buster & Glen” (1978), „Eskimo” (1979).

Na przełomie lat 70 i 80. XX w. pod pseudonimem Snakefinger nagrał i wydał kilka bardzo udanych albumów studyjnych, m.in. „Chewing Hides the Sound” (1979), „Greener Postures” (1980) i „Manual of Errors” (1982). Właściwie wszystkie z nich mają bardzo wysoki i wyrównany poziom i trudno wskazać na jedną najlepszą płytę. Według jednych będzie to jego debiut płytowy, a według innych drugi lub trzeci z jego albumów.

Prezentowany tutaj wycinek z magazynu „Razem” przedstawia biografię tego muzyka przygotowaną przez dwóch dziennikarzy: Karola Majewskiego i Henryka Palczewskiego. W tematyce awangardy rocka specjalizował się zwłaszcza ten drugi i przypuszczam, że bez jego udziału przygotowanie tego tekstu nie byłoby możliwe.

W późniejszych latach Snakefinger przygotował wydal jeszcze kilka płyt z których najciekawszą była „Night Of Desire Obejcts” z 1986 r. Jednak żadna z nich nie osiągnęła już poziomu twórczości z przełomu początku wspomnianej dekady. W połowie lat 80. Lithman coraz bardziej skłaniał się w kierunku korzeni muzyki bluesowej. Dowodem tego był bardzo udany album koncertowy pt. „Snakefinger's History of the Blues” (1984).

Niestety, jego dalszą obiecującą karierę przerwała w 1987 r. przedwczesna śmierć tego muzyka w pokoju hotelowym.

środa, 23 stycznia 2019

Pink Floyd - "The Wall" i Edgar Froese - "Stuntman" recenzje w magazynie "Razem" z 1980 r.

 Obie płyty ukazały się w 1979 r., ale w magazynie "Razem" zrecenzowano je dopiero na początku 1980 r. (niestety nie zanotowałem daty wydania tego egzemplarza gazety z którego wyciąłem przed laty te recenzje). Autorem obu tych recenzji był Karol Majewski.

Pink Floyd - "The Wall"

Podwójny album "The Wall" zespołu Pink Floyd jest obecnie jedną z najbardziej znanych płyt w historii muzyki popularnej. Od początku cieszył się wielkim uznaniem słuchaczy i krytyków. Jednak w chwili ukazania się, choć był dużym wydarzeniem muzycznym, to jednak był tylko jedną z wielu płyt rockowych jakie ukazały się na zachodnim rynku muzycznym. W związku z tym, że album ten ukazał się w Wielkiej Brytanii 30 XI, a w Stanach Zjednoczonych 8 XII 1979 r. początkowo jego sukces rynkowy był nieco ograniczony. Wynikało to z prostej zasady, że koniec roku, także w zachodnim świecie, przeznaczony jest na święta Bożego Narodzenia i tego rodzaju muzyka jak na "The Wall" miała ograniczony zakres odbioru. Do masowej świadomości w pełni przebił się dopiero z początkiem 1980 r.

Do komunistycznej Polski płyta ta dotarła stosunkowo szybko, dzięki operatywności i fascynacji tym zespołem wielu ówczesnych dziennikarzy muzycznych na czele z Piotrem Kaczkowskim. Po raz pierwszy zaprezentowano jej fragment w środowej audycji "Muzyczna Poczta UKF" prowadzonej przez Piotra Kaczkowskiego nadanej 19 XII 1979 r. Nadano wówczas czwartą stronę tego podwójnego albumu. Pozostałe części nadano w tej samej audycji dopiero na początku 1980 r.: 2 stycznia - I stronę, 9 stycznia - II stronę, 16 stycznia - III stronę. Dodatkowo 23 stycznia powtórzono IV stronę. W późniejszym czasie album ten był jeszcze wielokrotnie powtarzany w różnych audycjach Polskiego Radia. Szczególną popularnością cieszył się zwłaszcza wydany także na singlu utwór „Another Brick in the Wall, Part 2”, który puszczano wręcz do znudzenia.

Pamiętam jak na początku 1980 r. podczas przebierania się w szatni, Ci najbardziej "do przodu uświadomieni muzycznie" koledzy ze szkoły mówili właśnie o tym albumie. Dokładnie rzecz biorąc mówili, że jest taki angielski zespół Pink Floyd i nagrał podwójny album zatytułowany "Ściana". Pomyślałem wtedy, że taki tytuł to dziwactwo, i kto przy zdrowych zmysłach chciałby słuchać muzyki o jakiejś ścianie?

Była to raczej normalna reakcja kogoś, kto do końca 1979 r. specjalnie nie interesował się muzyką, a jak już, to Krawczykiem i inną itp. tandetą masowo lansowaną w PRL. Swoje nastawienie zmieniłem już w lutym 1980 r., kiedy Ojciec pozwolił mi kupić pierwszy radiomagnetofon na którym zacząłem nagrywać płyty. Już kilka miesięcy później nabyłem świadomości muzycznej, która ostatecznie, czy raczej na ćwierć wieku, odrzuciła we mnie wszystko co dotychczas uważałem za dobrą muzykę, np. twórczość Boney M. itp. Jednoczenie nagle stałem się fanem klasyków rocka na czele z Pink Floyd.

Na temat "The Wall" ukazało się tyle recenzji, że właściwie nie wiadomo co by tutaj nowego napisać. Generalnie tylko to, że w przeciwieństwie do poprzednich, klasycznych płyt tej grupy z lat 70., w miejsce jednego długiego i kilku krótszych utworów, pojawiło się na niej wiele krótkich czy bardzo krótkich nagrań. W sumie album na obu płytach obejmował 26 utworów, z których większość skomponował basista i samozwańczy lider grupy Roger Waters. Jedynie w czterech wypadkach ich współkompozytorem były inne osoby: w trzech gitarzysta David Gilmour, a w jednym Bob Ezrin - odpowiedzialny za orkiestrację całości. Utwory grupy nie tylko zmieniły tutaj swą formę, ale także i wyraz. Z utworów o charakterze refleksyjnym, z dużą ilością fragmentów instrumentalnych stały się kompozycjami piosenkowymi, w których tekst stał się ważniejszy od samej muzyki. Nastąpiło więc tutaj swoiste przedefiniowanie stylu grupy - w moim odczuciu na gorszy. Zmarginalizowanie innych członków grupy, a zwłaszcza Ricka Wrighta i wykastrowanie muzyki zespołu z jego partii klawiszowych pozbawiło Pink Floyd dotychczasowej symfonicznej barwy i refleksyjnego charakteru. Z albumu "The Wall" najbardziej odpowiadają mi utwory, których współkompozytorem był David Gilmour: "Young Lust", Comfortably Numb" i "Run Like Hell". Charakter tych kompozycji był nowatorski, ale jednocześnie przywoływał w melodyjnym stylu gry na gitarze Gilmoura ducha dawnego Pink Floyd.

Tę zmianę stylu grupy dostrzegali także recenzenci i słuchacze i najczęściej przyjęli ją dobrze. Ja jednak należałem do tych, którym zespół Pink Floyd od tej płyty przestał się podobać. To wcale nie znaczy, że przestałem go słuchać, bo nawet kupiłem za "ciężkie pieniądze" oryginalne wydanie tego albumu, ale nie wzbudził on we mnie, i nadal nie wzbudza, emocji porównywalnych z tymi jakie towarzyszą mi, gdy słucham suit "Atom Heart Mother", "Echoes" , czy kompozycji z "The Dark Side Of The Moon".

Edgar Froese - "Stuntman"

Z kolei wydany oryginalnie przez wytwórnię Virgin w 1979 r., a później  wznowiony na CD m.in. przez wiedeńską firmę Eastgate w 2005 r. klasyczny album Edgara Froese „Stuntman" („Kaskader") jest czwartą płytą w jego solowej karierze i na pewno należy do najbardziej udanych dzieł nie tylko w solowej karierze lidera Tangerine Dream, ale także w klasycznym nurcie elektronicznego rocka. Przez wiele lat dostęp do muzyki na tym albumie był utrudniony, gdyż stare wydanie CD z 1990 r. uległo wyczerpaniu, a nowe nie ukazywało się m.in. z powodu konfliktu pomiędzy wytwórnią Virgin a Edgarem Froese o prawa autorskie. W publikowanej recenzji mamy obraz oryginalnej okładki tego albumu wydania winylowego.

Wydając ponownie ten album Froese zadbał o jakość brzemienia, ale jednocześnie nie zmienił nic w jego muzycznej strukturze i barwie, dzięki czemu albumu tego słucha się nadal z wielką przyjemnością. Zgodnie z przyjętym założeniem na solowych płytach Edgara Froese znajdowały ujście te jego pomysły muzyczne, które nie pasowały do głównego nurtu wizji artystycznej jego macierzystej formacji a więc grupy TANGERINE DREAM.

Album jako całość ma relaksujący charakter i zbudowany jest pod względem muzycznym na melodiach uzyskiwanych przez proste syntezatory i sequencery wspomagane niekiedy przez fortepian, gitarę i perkusję.

Na albumie znalazło się w sumie sześć utworów instrumentalnych. Wszystkie kompozycje są dziełem Edgara Froese, który gra tutaj na wszystkich instrumentach klawiszowych i gitarze wspomagany jedynie przez nowego ówczesnego perkusistę TANGERINE DREAM - Klausa Kriegera. Przy pierwszych przesłuchaniach zamieszczone tutaj utwory mogą się wydawać nieco nużące i podobne do siebie, ale album zyskuje na odbiorze przy kolejnych przesłuchaniach. Dopiero wówczas można w pełni zapoznać się a następnie rozkoszować się pełnią jego muzycznych barw. Są to utwory nieco mniej dynamiczne niż na niektórych płytach TD, ale za to bardziej subtelne melodycznie.

Utwór tytułowy „Stuntman" zaczyna się mocnym wejściem sequencera tworzącym rytm na którym syntezator buduje prostą i chwytliwą linię melodyczną. Najbardziej chwytliwą kompozycją na albumie, a także moją ulubioną, jest utwór trzeci „Detroit Snackbar Dreamer". W nawiązaniu do tytułu ma marzycielską atmosferę i przebojową melodykę. Subtelne liryczne brzmienie syntezatora uzyskane w tej kompozycji na długo zapada w pamięć i nie sposób o nim przestać myśleć i zachwycać się tym utworem.

Dwie najdłuższe kompozycje na albumie to: „It Would Be Like Samoa" i „Drunken Mozart In The Desert". Obie mają po ponad 10 minut długości i nawiązują do bardziej rozbudowanych kompozycji Froesego z jego poprzednich płyt solowych i albumów Tangerine Dream. Utwór „It Would Be Like Samoa" rozpoczyna się solem na syntezatorze na tle perkusyjnego rytmu sequencera. Utwór rozwija się melodycznie, a w jego środku dochodzi do tego partia gitary, która pojawia się równie szybko co zanika. Z kolei żartobliwy z tytułu „Drunken Mozart In The Desert" nawiązuje do początków muzyki na syntezatorach i odtwarza brzmienie orkiestry symfonicznej z epoki Mozarta do twórczości którego bezpośrednio nawiązuje. Wszystko to brzmi trochę jak szalona orkiestra, ale ta stylizacja jest raczej udanym pastiszem niż groteskową parodią kompozycji wielkiego klasyka. Obie kompozycje dzięki swej niebanalnej melodyce i strukturze należą do ciekawszych na płycie i w solowej karierze Froesego.

W utworze o żartobliwym tytule „A Daliesque Sleep Fuse" (tytuł jest kalamburem) Froese nawiązał do twórczości wybitnego wizjonera i malarza XX w. Salwadora Dali, z którym zetknął się w młodości. Osią kompozycji jest wzajemne przenikanie się partii sequencera i syntezatora z gitarą na stałym podkładzie rytmicznym.

Kończący album utwór „Scarlet Score For Mescalero" zbudowany został na nieco przyciężkawym, ale przede wszystkim zbyt monotonnym motywie, stąd jest to chyba najmniej interesująca pozycja na płycie.
Na całej płycie słychać echa twórczości Tangerine Dream, ale nie są to proste cytaty, a subtelne przetworzenia tego, do czego przyzwyczaiła nas macierzysta formacja Edgara Froese.

Po raz pierwszy zetknąłem się z tym albumem w 1980 r. przy okazji recenzji Karola Majewskiego w tygodniku „Razem”. Album został dwukrotnie zaprezentowany w Polskim Radio: w audycji „Zapraszamy do Trójki" 3 i 10 V 1983 r. oraz w audycji „Głosy, instrumenty, nastroje" 25 X 1982 r. Ponadto w audycji J. Kordowicza „Studio Nagrań” w dniu 27 III 1985 r. nadano pochodzący z tego albumu utwór „Detroit Snack Bar Dreamer".

Przez długie lata była to jedna z tych płyt jakie koniecznie chciałem sobie kupić i jej ponownie posłuchać. Moje marzenie spełniło się dopiero w 2007, kiedy album ten nabyłem w internetowym sklepie „Rock-Serwis" w Krakowie. Niestety, w najnowszym remasterowanym wydaniu tej poszukiwanej płyty zmieniono okładkę.